W Warszawie efemeryczność i tymczasowość jest normą - mówi Dorota Piwowarska ze Stowarzyszenia Saska w tekście Agnieszki Wójcińskiej (Polska Szkoła Reportażu).
Wąski przesmyk między nowymi apartamentowcami na rogu Zwycięzców i Paryskiej na warszawskiej Saskiej Kępie. W uliczce stoją leżaki, przy nich stoliki, na stolikach kubki z kawą. Przed nimi ekran, na którym wyświetlane są filmy dokumentalne o małych wspólnotach lokalnych. Między innymi Pawła Łozińskiego, mieszkańca dzielnicy. Na leżakach przysiadają przechodnie. Oglądają filmy, rozmawiają. Jest czerwiec 2009, a wydarzenie, w którym biorą udział to „Reaktywacja kina Sawa”.
– „Sawa” była kiedyś kultowym kinem – mówi Dorota Piwowarska ze Stowarzyszenia Saska. – Stało dokładnie w tym miejscu. W budowanym na jego miejscu apartamentowcu miała powstać sala kinowa. Nie powstała.
W 2001 roku „Sawę” spotkał podobny los jak kilka lat wcześniej kino „Moskwa” na warszawskim Mokotowie, z którego zostały tylko dwa kamienne lwy, broniące teraz wejścia do Centrum Finansowego Puławska. Z „Sawy” nie zostało nic poza sentymentem mieszkańców, choć jego prosty budynek z wysokimi oknami, dobrze pasował do modernistycznej architektury Saskiej Kępy. Zniknął też Plac Przymierza (choć tabliczka z jego nazwą została), na którym stało kino. Zajął go ogromny budynek mieszkalny.
Jednodniową akcję wymyśliło Stowarzyszenie Saska. Wówczas jeszcze nieformalne, zarejestrowane rok później.
– Zrobiliśmy tę akcję za zero złotych – opowiada Dorota Piwowarska, która założyła Stowarzyszenie Saska wspólnie z przyjaciółmi z liceum. – Ludzie za darmo udostępniali nam prąd, a miejscowe sklepy podarowały ciastka, którymi częstowaliśmy uczestników.
Wszyscy jesteśmy sąsiadami
W tym samym tygodniu Dorota i jej przyjaciele, między innymi Michał i Magda Jeleń, członkowie Stowarzyszenia, pojawili się na przystankach komunikacji miejskiej na Saskiej Kępie z mini studiami foto. W ramach akcji „Przystań na przystanku” prosili przechodniów, by usiedli na krześle i pozowali z kartkami, na których napisali skąd i dokąd jadą. Ze zdjęć zmontowali wystawę dokumentującą mapę ruchu w dzielnicy. Pokazali ją w Parku Skaryszewskim. Ale nie tylko o wystawę chodziło.
– W małych miejscowościach i na wsiach przystanek to główne miejsce spotkań. W Warszawie, choć na przystankach spędzamy tak dużo czasu, to przestrzeń odspołeczna – tłumaczy Dorota.
Akcje kinowa i przystankowa były elementem projektu „Saski Meksyk”. Złożyło się na niego jeszcze siedem wydarzeń, choćby szukanie cudów dzielnicy, czy „Wspomnik”.
– Mieliśmy stanowiska przy różnych pomnikach na Saskiej Kępie. Zbieraliśmy tam wspomnienia mieszkańców dzielnicy – opowiada Dorota. – Dawaliśmy im czyste kartki, niewielkie, by wymusić skondensowanie wspomnień związanych z daną przestrzenią. Okazywało się, że przy naszych stolikach spisywali obok siebie wspomnienia ludzie, którzy chodzili razem do szkoły albo ich mamy się znały.
Wszystkie akcje były oparte na prostym pomyśle i wciągały do działania ludzi mieszkających na Saskiej Kępie. Cel też był prosty: stworzyć niecodzienną sytuację w przestrzeni publicznej, a zarazem pretekst, by ludzie się na chwilę zatrzymali, spędzili ze sobą trochę czasu. Chcieli prowokować odradzanie i tworzenie nowych relacji społecznych, nawiązanie sąsiedzkiej więzi w dzielnicy. Udawało się.
Szczęściara
Dorotę, współzałożycielkę Stowarzyszenia Saska i jedną z animatorek akcji „Saski Meksyk” w kilku słowach można opisać tak: warszawianka (z urodzenia i wyboru), przed trzydziestką, działaczka kulturalno-społeczna, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej (pisze o przestrzeniach publicznych po katastrofie, a dokładnie o obozie koncentracyjnym Auschwitz i miejscu po zburzonych wieżach WTC), Saskokępianka. Interdyscyplinarna.
– Myślę, że coraz więcej jest ludzi, którzy chcą się rozwijać w różnych dziedzinach. Zależy mi, żeby łączyć teorię z praktyką – mówi.
Saska Kępa to dokładnie dwie trzecie życia Doroty. Niskie, dwupiętrowe kamienice i jednorodzinne domy, zachowany charakter dzielnicy budowanej w dwudziestoleciu międzywojennym w duchu modernizmu.
Jej integralną częścią jest Park Skaryszewski, powstały w latach 1905–1922 według projektu planisty i ogrodnika Warszawy Franciszka Szaniora.
Pierwsze dziewięć lat Dorota spędziła na Żoliborzu, także przedwojennym, o wyrazistym charakterze, ale jednak mniej kameralnym. Potem rodzice z jednopokojowej żoliborskiej klitki przeprowadzali się do większego mieszkania. Wybrali Saską Kępę. Tu Dorota chodziła do liceum. Szkoła, choć publiczna, duży nacisk kładła na szeroki rozwój i swobodę artystyczną uczniów. Był szkolny teatr, chór młodzieżowy, wraz z przyjaciółmi Dorota prowadziła w harcerstwie grupę zuchową, zarażając dzieciaki fotografowaniem, teatrem i śpiewaniem.
– Jestem szczęściarą – mówi – w dzieciństwie i młodości trafiłam na ludzi, którzy mnie zachęcili, by nie stać w miejscu i szukać swojej drogi.
Teraz rodzice osiedli pod miastem, ale Dorota jest wierna Saskiej. Z narzeczonym Pawłem Ogrodzkim, fotografem i animatorem kultury – żoliborzaninem – postanowili zamieszkać właśnie tu. Jeden z powodów, żeby wybrać Saską, jest prozaiczny, ale dla nich istotny: przez cały sezon wiosenno–letnio–jesienny poruszają się po dzielnicy i całej Warszawie rowerami. – To dla nas nie tylko środek transportu, ale styl życia. A z Saskiej jest bardzo blisko do centrum. Ale dla nas przestrzeń, w której żyjemy, jest przede wszystkim przestrzenią budowaną społecznie – tłumaczy Dorota. – Liczą się nie tylko ładne budynki i piękne drzewa w okolicy. Także siatka relacji społecznych, nie tylko poziomie osobistym, ale także instytucji i organizacji, które tutaj działają i z którymi współpracujemy. Kępa Cafe, Stowarzyszenie Saska, dom kultury, który powstaje. Saska Kępa to dla nas przestrzeń nasycona znaczeniami i możliwościami, którą sami chcemy współtworzyć.
Dom kultury nie jest bury
Od marca zeszłego roku Dorota działa na rzecz dzielnicy w ramach nieformalnego kolektywu Saski Trójkąt. Do grupy należą członkowie Stowarzyszenia Saska i innych lokalnych organizacji, miejscowi działacze, artyści i zwykli mieszkańcy. Dołączyć zresztą może każdy. Pracują wspólnie nad pomysłami, jaką rolę powinno spełniać lokalne centrum kultury (budynek już stoi w trójkącie, który tworzą ulice Wersalska i Brukselska, stąd nazwa kolektywu). Czym ma być? Dla mieszkańców, a nie tylko dla swoich twórców i władz dzielnicy.
– Chcemy, by naprawdę służyło dzielnicy – opowiada Dorota. – W ramach otwartych konsultacji społecznych na temat przyszłego kształtu centrum wymyśliliśmy na przykład ideę „Młynka do kawy”. Chodzi o stworzenie miejsca, gdzie każdy mieszkaniec może przyjść ze swoim pomysłem i zrealizować go z fachową pomocą animatorów. Przedstawiliśmy ten pomysł władzom dzielnicy. Na początku rozmowa nie była łatwa. Mamy jednak poczucie, że z każdym kolejnym spotkaniem wypracowujemy wspólny język.
Ale urzędnicy to urzędnicy. Najważniejsze, by do dyskusji wciągnąć samych mieszkańców. Jak?
„Dom kultury nie jest bury”, „Dom kultury = różnorodność”, „Dom kultury = spotkania, dialog, zabawa + edu”. Kartki z takimi i innymi hasłami trzymają mieszkańcy Saskiej Kępy na zdjęciach zrobionych przez członków Saskiego Trójkąta. Kobiety, mężczyźni, pary, młode i mniej młode pozują na tle zaprojektowanego przez rzeźbiarkę Anię Barlik stoiska–sześcianu z żółtych taśm. Jest wrzesień 2010, drugie święto Saskiej Kępy. Stanowisko Saskiego Trójkąta stanęło tuż obok miejsca, gdzie rok wcześniej Stowarzyszenie Saska postawiło leżaki i ekran. Oprócz zdjęć, z których powstaną plakaty, członkowie Trójkąta montują film – sondę uliczną na temat celów domu kultury, który będą pokazywać w sklepach i kawiarniach.
Największy problem? Dorota mówi o działaniu w „przestrzeni naiwności”. Ale zaraz poprawia się, że raczej idealizmu.
– Wierzymy, że grupa ludzi, którym zależy, mają pomysły i doświadczenie w tworzeniu projektów społeczno-artystycznych powinna mieć szansę zrobić coś w takim miejscu jak dom kultury. To miejsce potrzebuje nas, a my jego. Taka dwustronna korzyść. Dlatego wolimy nie myśleć, jakie są przeszkody, nasze złe doświadczenia z podobnymi miejscami, ale koncentrować się na tym, że zestaw my plus to miejsce zadziała.
Do ogłoszonego w tym roku konkursu na dyrektora centrum zgłosili swoją kandydatkę. Wyniki powinny być znane lada dzień, ale niezależnie od nich chcą włączyć się w tworzenie nowego miejsca. Najważniejsze punkty ich programu to dynamiczny i laboratoryjny charakter ośrodka oraz jego demokratyczność (chcą m.in., by dyrektora wspierała kilkuosobowa rada programowa złożona ze specjalistów z różnych dziedzin).
Balans to klucz
– Trudności w pracy animatorki? – pyta Dorota – Raczej wyzwania i nieoczywistości, które bardzo lubię. Najtrudniejsze jest chyba znalezienie balansu. W pracy w przestrzeni publicznej, z amatorami największe wyzwanie to znalezienie równowagi między własną wizją, a wrażliwością i umiejętnością wsłuchania się w to, czego chcą ludzie, o czym marzą, czym żyją, co może być dla nich ważne.
No i jeszcze brak czasu, gdy realizuje się projekty. Intensywność działania jest zdaniem Doroty bardzo ważna, ale trzeba też umieć powiedzieć sobie stop, odpocząć.
– To praca, która wkracza w życie – mówi. – Nie jest tak, że z niej wychodzisz i tego dnia już nie pracujesz. Balans to dla mnie słowo klucz.
Dorota przyznaje też, że w Polsce brakuje jej dobrych rozwiązań systemowych dla współpracy między władzami a organizacjami pozarządowymi.
– Nie chodzi o to, że ktoś ma złą wolę – mówi. – Ale przy pomocy zdalnego, odgórnego sterowania trudno ogarnąć rzeczywistość tak różnorodną, jak w Warszawie. Z drugiej strony sami animatorzy nie do końca wiedzą, jak przebić się ze swoimi pomysłami do decydentów. Może brakuje nam praktyki porozumienia, bo jesteśmy młodym społeczeństwem obywatelskim?
Tworzyć, nie walczyć
W tym roku Święto Saskiej Kępy odbyło się w maju. Saski Trójkąt nie wziął w nim udziału.
– Powiem szczerze. Nie chcieliśmy załatwiać tych wszystkich formalności związanych z dostaniem miejsca pod stoisko, a potem stać między kolczykami a watą cukrową – mówi Dorota. – Za dużo to pochłania energii. Ale nie negujemy tego festynu. Rozmawiałam z ludźmi z pokolenia moich rodziców, którzy powiedzieli, że chcą takiego wydarzenia. Doszliśmy do wniosku, że nie warto walczyć z czymś, co już jest. Lepiej wykreować coś nowego.
Wspólnie z innymi organizacjami pozarządowymi i grupami nieformalnymi postanowili zorganizować Saska Expo – alternatywne święto dzielnicy.
W drugą sobotę czerwca przez cały dzień odbywały się spotkania, dyskusje i akcje. W różnych miejscach, bo w projekt włączyły się lokalne kawiarnie i knajpy – m.in. Kępa Cafe, Francuska 30, Prosta historia, Uwolnić Matkę, Baobab, galerie – Milano, Czułość, Dom Funkcjonalny i księgarnie – Bajbuk i Efka.
Dorota wyjątkowo nie angażowała się w organizację Saska Expo.
– Ala i Kasia z Kępa Cafe zakazały mi tego ze względu na mój ślub za kilka tygodni – śmieje się.
Warszawa i reszta świata
Dorota czuje, że Warszawa to jej miejsce. Nawet gdyby wyjechała na jakiś czas, chciałaby tu wrócić.
– Charakterystyczne dla Warszawy jest to, że tworzą ją nie tylko miejsca, ale i wydarzenia – mówi. – Tu efemeryczność i tymczasowość jest normą.
Październik w Warszawie to, na przykład, aż szesnaście festiwali. Jej zdaniem Warszawa pod tym względem rozpieszcza. Co prawda, tutejsze inicjatywy kulturalne są różnej jakości, ale to też dobrze. Bo kultura jest demokratyczna, każdy ma w niej prawo głosu.
Na Warszawie świat się jednak nie kończy. – W lecie chcemy z Pawłem na południu Włoch zrealizować projekt antropologiczno–reporterski – opowiada Dorota. A dalej? – Nowy Jork. Oboje marzymy, by tam pojechać. To miasto powinien zobaczyć każdy, kto chce się zajmować tym, co my.
Na razie, choć ciągle w Polsce, jest trudno uchwytna. Pod telefonem tylko wieczorami. Ciągle w ruchu – prowadzi warsztaty, uczestniczy w spotkaniach, domyka projekty, pisze o teatrze. Działanie napędza ją i definiuje. W nim nabiera energii. Każdy projekt, który robi, bierze się z pasji. Zgodnie z dewizą: „nie da się inspirować innych, jeśli samemu nie jest się do czegoś zapalonym”.
Agnieszka Wójcińska
Tekst (i towarzysząca mu ankieta) jest częścią cyklu reportaży opisujących oddolne inicjatywy kulturalno-społeczne w różnych polskich miastach. Został napisany specjalnie dla EKK w ramach Polskiej Szkoły Reportażu działającej przy Instytucie Reportażu w Warszawie.